środa, 25 listopada 2015

ZAKUPY - nowości - kosmetyki naturalne (nietoksyczne) - LISTOPAD 2015 #1 - zakupy z USA i kosmetyki do pielęgnacji.

Witajcie!

Dzisiaj mam dla Was ogromny post z zakupami kosmetycznymi z ostatnich trzech miesięcy. Znajdą się tutaj kosmetyki, które kupiłam podczas podróży do Stanów, a także te, których poprzedników wykończyłam w ostatnim czasie. Większość z zakupionych kosmetyków już udało mi się przetestować i dzięki temu mogę Wam zrobić ich wstępną krótką recenzję i podzielić się opinią, czy kupiłabym je ponownie. W trakcie pisania posta, uświadomiłam sobie, że jest tego wszystkiego bardzo dużo i mam Wam sporo do opowiedzenia, dlatego postanowiłam rozdzielić ten wpis na dwa.

1) KOSMETYKI Z USA - Tarte, LVX, Schmidt's

Zacznę od kosmetyków, które zakupiłam w Stanach.


Już zapewne poznajecie markę Schmidt's, której dezodorant kupiłam jakiś czas temu. Wtedy wybrałam zapach bergamotki. Miałam dosyć mieszane uczucia co do niego, ponieważ nie zawsze się sprawdzał (testowany latem), ale przez to, że pierwszy raz od dłuższego czasu nie zmagam się z podrażnieniem skóry, zasługę przypisuje właśnie temu dezodorantowi. Zdecydowałam się na kolejny zakup, ponieważ uważam że jest dobry i dodatkowo pielęgnuje wrażliwą skórę. Kosmetyki marki Schmidt's możecie zamówić na etsy.com , ale niestety przesyłka do Europy jest wysoka i przekracza cenę produktu. Zamawiając ją w Stanach zapłaciłam za przesyłkę obu produktów ok. $2,5, także bardzo się to opłacało.


Tym razem wybrałam wersję bezzapachową. W pierwszej kolejności używam produktu w nowym opakowaniu - w sztyfcie. To rozwiązanie miało być prostsze i mniej brudzące. Niestety mam mieszane uczucie na temat tego sposobu aplikacji. Produkt jest bardzo zbrylowany, przez co, gdy zaaplikujecie go bezpośrednio na skórę, to pozostaną na niej grudki. Dlatego i tak musicie skorzystać ze swojej dłoni, aby go rozsmarować. Nie wiem czy aplikacja ze słoiczka przy pomocy szpatułki, nie jest mimo wszystko bardziej wygodna. Formuła słoiczkowa jest również bardziej gładka. Natomiast jest jedna rzecz, która zaskoczyła mnie na plus! Kosmetyk w tej wersji znacznie bardziej sprawdza mi się pod względem ochrony. Na razie nie jestem w stanie stwierdzić, czy właśnie ta różnica w formule ma znaczenie lub brak zapachowych olejków, czy to że zmieniła się pora roku, ale w końcu dezodorant działa nienagannie.
Nie wiem tylko czy drugi produkt w słoiczku zachowa się tak samo, więc jak na razie polecam Wam wersję bezzapachową w sztyfcie! W końcu dezodorant ma chronić przed brzydkim zapachem, a nie musi aplikować się idealnie, to da się przeżyć!


Kolejnym zakupem były lakiery marki LVX, które mają nietoksyczne składy, ale niestety są ciężko dostępne w Europie. Zdecydowałam się na jasny lakier w odcieniu nude (079 - Nu) i ciemną winną czerwień (063 Crimson).








Zobaczcie jak pięknie się prezentują! :)

Jeżeli macie dostęp do tych lakierów, to serdecznie Wam je polecam, ponieważ utrzymują się zaskakująco dobrze, jak na produkty pozbawione toksycznych składów!
U mnie manicure trzyma się do pięciu dni. 
Jeżeli tylko będę miała okazję, to dokupię inne kolory z tej marki. 


Kolejną marką, którą chciałam wypróbować, przy okazji pobytu w USA, jest TARTE.
Firma deklaruje bezpieczne składy i obecność w nich glinki amazońskiej. 
Produkty nie są w pełni naturalne, ale postanowiłam się im przyjrzeć.



W oko wpadł mi bronzer w przepięknym złotym opakowaniu i jestem nim zachwycona. Ma unikalny jasny odcień, dzięki temu idealnie nadaje się do konkurowania jasnej cery.
Trzyma się cały dzień (producent obiecuje wodoodporność - co mnie trochę wystraszyło) i nie powoduje pogorszenia mojej cery, co miało miejsce w przypadku niektórych produktów drogeryjnych i wysokopółkowych, które używałam do konturowania.


Opakowanie oprócz tego, że jest piękne, jest również poręczne. Serdecznie Wam go polecam.


Kolejnym produktem, który zwrócił moją uwagę, jest kredka do brwi. Zapewne wiecie, że moją ukochaną jest Soap&Glory. Na szczęście udało mi się znaleźć produkt w podobnym opakowaniu marki Tarte. Jeszcze jej nie próbowałam, ale zapowiada się obiecująco! Dam Wam znać, gdy tylko zacznę jej używać! 



2) KOSMETYKI PIELĘGNACYJNE

Teraz przejdźmy do kosmetyków pielęgnacyjnych, które pojawiły się w mojej kosmetyczce.



Zacznę od czegoś co kosmetykami nie jest, ale w poprzednim poście o zakupach obiecałam Wam, że opowiem o wrażeniach z używania naturalnych produktów higienicznych Organyc. Poprzednie opakowanie tamponów bardzo dobrze mi się sprawdziło, dlatego postanowiłam kupić je ponownie, a także inne produkty tej marki. 
Zdecydowanie mogę Wam je polecić, zwłaszcza gdy macie bardzo delikatną skórę. Właściwie, nikt nie powinien w tej strefie używać produktów chemicznych, czyli np. wkładek z dodatkami zapachowymi. Weźcie to pod uwagę, przy kolejnym zakupie!
Udało mi się również znaleźć chusteczki odświeżające o dobrym składzie. Bardzo dużym plusem jest to, że są dobrze nasączone. 
Zdecydowanie mogę Wam polecić tę markę. Ja swój zestaw zakupiłam na stronie naturisimo.com 
Jeżeli wiecie, gdzie można dostać te produkty stacjonarnie, lub znacie jakieś ich zamienniki, to napiszcie proszę w komentarzu pod postem!


Przy okazji ostatnich zakupów w TK Maxx trafiłam na dwa żele/mydła pod prysznic. 
Jeden bardzo drogiej marki Cowshed - zawsze chciałam go wypróbować, a tym razem udało mi się go upolować za pół ceny. Drugi to mydło w płynie marki dr Bronner's.
Na razie wypróbowałam jedynie Cowshed i powiem szczerze, że mam mieszane uczucia. Na pewno jest bardzo wydajny, ale ma mocny zapach. Trochę mnie to rozczarowało, zwłaszcza, że marka uchodzi za bardziej naturalną. Osobiście nie widzę w nim nic nadzwyczajnego i myślę, że nie skuszę się na niego ponownie. Oczywiście zakupiony produkt zużyję, ale nie wydaje mi się, aby był wart swojej pełnej ceny.



Kolejne dwa produkty bardzo mnie zachwyciły, a dodatkowo uradował mnie fakt, że są łatwo dostępne w moim pobliskim sklepie, w którym robię zakupy spożywcze. Markę Weleda dostaniecie na wielu stronach sprzedających kosmetyki naturalne, ale również w Waitroise. 
Oczywiście, jak to na mnie przystało zainteresowałam się kosmetykami dedykowanymi dzieciom. Sprawdziłam składy i bardzo przypadły mi do gustu.
Najpierw zakupiłam balsam, który ma bardzo ziołowy zapach. Na samym początku myślałam, że będzie tak lekki jak balsam z Baby Dream, ale jest bardziej ciężki i pozostawia lekko oleistą warstwę, która po kilku minutach się wchłania.
Drugim produktem jest oliwka, która ma krótki skład i opiera się w większości na oleju sezamowym. Jest cudowna i praktycznie nie ma zapachu. Jest poważną konkurencją dla produktów, które zazwyczaj kupuję w Rossmann. Ceny są wyższe, ale te produkty są dla mnie dużo łatwiej dostępne w UK. 
Jeżeli miałabym teraz wybrać jeden spośród tych, to serdecznie polecam oliwkę! Ma świetną konsystencję i idealnie nawilża/natłuszcza ciało, dodatkowym plusem jest błyskawiczna aplikacja na mokrą skórę pod prysznicem!



Czytałam ostatnio dużo na temat szkodliwego działania fluoru na organizm oraz o niebezpiecznych składnikach w pastach do zębów. Pomyślałam wiec, że to dobry moment, aby wypróbować coś naturalnego. W moje ręce wpadły pasty marki Weleda (solna) oraz Green People.
Na razie testuję tę pierwszą. Smak... och ciężko było mi się przestawić na słoną pastę, po ciągłym stosowaniu kosmetyków dosładzanych, ale po kilku dniach udało mi się opanować odruch wymiotny. Teraz smak i zapach kompletnie nie ma dla mnie znaczenia. Mam bardzo słabe jasne szkliwo i dodatkowo wrażliwe dziąsła. Moje zęby reagowały na ciepłe oraz zimne pokarmy i napoje. Wierzcie mi, było to bardzo uciążliwe. Po ok. trzech tygodniach stosowania pasty Weleda stwierdzam, że zęby są białe i bardzo błyszczące. Oddech jest tak samo świeży, jak w przypadku past chemicznych. Posmak po umyciu zębu szybko mija, a moje dziąsła kompletnie nie są wrażliwe na ciepło i zimno. Efekt jak po chemicznej paście Blanx! Czyli może będzie dobrze? Nie chcę wydawać jeszcze ostatecznej opinii, ponieważ mogłabym to zrobić dopiero za jakiś czas po konsultacji dentystycznej, także dam Wam znać co na to powie mój dentysta.
Jestem również bardzo ciekawa miętowej wersji pasty Green People. Zobaczymy czy naturalne pasty zagoszczą u mnie na stałe ;)



Kolejne dwa "kosmetyki", powinnam raczej powiedzieć półprodukty kosmetyczne, przyleciały do mnie z Polski. Na stronie Biochemia Urody zamówiłam tym razem jedynie potrójny żel hialuronowy 1,5% oraz olej z pestek malin.

Żel hialuronowy stosuję jako serum intensywnie nawilżające pod oleje - rano i wieczorem.
Jest bardzo dobry i szybko pomógł mi się pozbyć wrażliwości skóry i suchych skórek, po rozpoczęciu sezonu grzewczego. Pamiętajcie tylko, aby zastosować po nim jakiś olej lub krem, ponieważ w przeciwnym razie zadziała odwrotnie i Wasza skóra może się odwodnić.

Olej z pestek malin jest moim olejem "dziennym". Stosuję go ostatnio zamiast kremu na dzień - pod makijaż. Idealnie trzyma się na nim podkład Kjaer Weis, ale również podkład mineralny Lili Lolo.
Ten olej ma właściwości silikonu, skóra po jego zastosowaniu w połączeniu z naturalnym podkładem wygląda jak po Photoshopie! Pory są wygładzone, a cera wydaje się idealnie gładka.
Dodatkowo olej z pestek malin ma właściwości regulujące, więc pomoże zarówno skórze suchej jak i tłustej! Cudowny kosmetyk i moje odkrycie ostatnich tygodni.
Jeszcze jedna właściwość tego oleju przyciągnęła moją uwagę, a mianowicie jest on dobrym naturalnym filtrem przeciwsłonecznym! Znalazłam informacje, że olej ten ma filtr wysokości ok. SPF 30-50. Jestem nim zachwycona, a niewysoka cena zachęca do wypróbowania. Serdecznie Wam go polecam!



Skończył się mój kosmetyk do demakijażu z Clinique i tym razem postanowiłam zainteresować się czymś bardziej naturalnym. Wiele osób do demakijażu stosuje naturalne oleje. Postanowiłam wypróbować taki, który będzie miał lekką konsystencję i kupiłam olej jojoba. Ze względu na to, że potrzebowałam go od zaraz, więc na zakupy wybrałam się do Holland&Barrett. Konkretnie mój olej był bardzo drogi, dlatego Wam polecam poszukanie jakiegoś na stronach z półproduktami lub ebay, tam za ok. 100ml zapłacicie nie więcej niż £7.
Ja kupiłam olej australijski, dodatkowo ma przepiękne opakowanie (prawdopodobnie ono również przyczyniło się do jego zakupu ;) )
Olej jojoba bardzo dobrze domywa makijaż, zmywam go z twarzy ściereczką muślinową, a okolice oczu, zwilżonym wacikiem. Na samym końcu domywam skórę mydłem Aleppo. 
Bardzo polecam Wam ten sposób demakijażu, w szczególności osobom o wrażliwej cerze.



Ostatnim zakupem kosmetyków pielęgnacyjnych jest zestaw mini-produktów Antipodes.
Uwielbiam maskę Aurora tej marki i tym razem skusiłam się na krem na dzień Vanilla Pod oraz serum olejowe Devine Face Oil - które ma w składzie olej avocado i olej z dzikiej róży, który uwielbiam! Na razie oba produkty czekają w kolejce, aż wykończę obecne kosmetyki, ale na pewno ich recenzja pojawi się na blogu.



Być może te zakupy mogą wydać Wam się spore, ale były one zrobione w przeciągu trzech miesięcy i tak się złożyło, że wiele produktów skończyło się w jednym czasie, więc musiałam poszukać ich zamienników. 
Skorzystałam również z promocji na stronach z naturalnymi kosmetykami i gdy tylko o nich wiem, to od razu wrzucam informację na moim Instagramie (@littlegreeneyed) i Facebooku (link), także zapraszam do odwiedzania tych miejsc.

Mam nadzieję, że podobały Wam się moje zakupy, w kolejnym poście zapraszam do listy zakupów naturalnych kosmetyków do makijażu. 

Jeżeli znacie te, które Wam dzisiaj przedstawiłam, to serdecznie zapraszam do komentowania pod tym postem! Każda Wasza uwaga może być cenna dla mnie jak i dla moich czytelników.

Pozdrawiam Was serdecznie i niebawem zapraszam do kolejnych wpisów!



niedziela, 15 listopada 2015

Projekt denko - puste produkty (empty products) wersja wakacyjna #8

Witajcie!

Dzisiaj przygotowałam dla Was trochę inny post niż poprzednie z tego cyklu. Gdy byłam na wakacjach w USA zabrałam ze sobą kosmetyki, które w większości przypadków były miniaturami i dzięki temu udało mi się je wykończyć na miejscu. Z tego też powodu, ten post nie będzie miał fotografii typowych dla mojego bloga, ponieważ zdjęcia zostały wykonane telefonem i puste opakowania wyrzuciłam będąc jeszcze na wakacjach. Mam nadzieję, że zrozumiecie to, bo nawet normalnie magazynująca puste opakowania w szafie blogerka, nie lata z nimi przez pół świata ;) Mimo to mam nadzieję, że post Wam się spodoba, ponieważ mam dla Was sporo recenzji.
Zapraszam!

1) Clinique - High Impact Mascara



Skończyłam już kolejne mini opakowanie tego produktu. Tusz nie posiadała szczoteczki z syntetycznego włosia, ale mimo to całkiem dobrze się sprawdzała na moich rzęsach -  dobrze je rozczesywała, lekko pogrubiała i wydłużała. Niestety pod koniec używania, zaczęły mnie lekko piec oczy i podejrzewam, że to przez ten tusz. Nie ma naturalnego składu i dlatego myślę, że nie wrócę już do tego produktu. Natomiast sam produkt w sobie nie jest zły i gdyby tak zachowywała się któraś z naturalnych maskar, to sięgnęłabym po nią chętnie.

2) Tołpa: botanic, czarna róża - odżywczy żel pod prysznic


Jest to miniaturka, idealna a wyjazdy. Już kiedyś używałam tego produktu. Nie jestem jego ogromną fanką ze względu na zapach. Jeżeli chcecie przeczytać wiecej na temat tego żelu-kremu pod prysznic, to zapraszam tutaj - link

3) Sensodyne Pro Szkliwo, wzmacnia szkliwo - pasta do zębów


Ta pasta została mi polecona w Polsce przez dentystkę. Podobno ma wzmocnić moje bardzo wrażliwe i cienkie szkliwo. Nie wiem jeszcze jak sobie z tym poradziła, natomiast moje dziąsła są niestety bardziej wrażliwe po niej niż po różowej paście Blanx. Mam jeszcze duże opakowanie tego produktu i dam Wam jeszcze znać jak sobie poradzi z moim uzębieniem.

4) Baby Dream - Kopf-bis-Fuß Waschgel - żel do mycia ciała i włosów dla niemowląt


Cudowny produkt. Bardzo uniwersalny, w szczególności na wyjazdy, ponieważ można go używać również jako szamponu. Ja preferowałam go jako żel pod prysznic. Nie wysuszał mojej skóry i sprawdził się rewelacyjnie. Jeszcze mam duże opakowanie tego produktu, także na pewno napiszę o nim za jakiś czas.

5) REN - Moroccan Rose Otto Body Cream 


Był to dobry balsam do ciała o bardzo przyjemnym różanym zapachu. Delikatna konsystencja, była idealna na ciepłe dni i dodatkowo bardzo dobrze nawilżała skórę. Skład całkiem dobry, także myślę, że kupię go kiedyś w pełnym opakowaniu i zdecydowanie mogę go Wam polecić. Mimo, że kosmetyki REN nie są 100% naturalne, to ich składy nie są toksyczne. Warto również wspomnieć, że firma nie testuje na zwierzętach.

6) Vichy - woda termalna


Nie jest to moje pierwsze opakowanie tego produktu. Woda termalna, jak woda termalna. Właściwie nie różnią się one jakoś znacznie. Ja najbardziej lubię Uriage i Avene, ale ta również nie była zła. Wzięłam ją ze sobą na wyjazd ze względu na miniaturowe opakowanie. Dobrze nawilżała skórę i sprawdziła się również na plaży, gdy przemywałam twarz po kąpieli w oceanie. Wydaje mi się, że mam jeszcze jedno miniaturowe opakowanie tego produktu i jak będę miała okazję, to do niego wrócę. Polecam!

7) Soap&Glory - Glad Hair Day - ultra-Shine daily super shampoo - szampon do włosów


Ten szampon kupiłam dwa lata temu, gdy pojechałam na wakacje. Wtedy go nie zużyłam i dlatego postanowiłam zrobić to teraz. Miał dosyć mocny chemiczny zapach i niestety swędziała mnie po nim głowa. Nie miał w składzie SLS, ale też nie był po stronie tych bardziej naturalnych produktów. Jedyny plus, jaki zauważyłam, to że przepięknie błyszczały się po nim włosy, ale to jak niekomfortowo się czułam po jego użyciu, zdecydowanie nie zachęca mnie do ponownego zakupu. Nie polecam, na rynku jest zdecydowanie dużo więcej lepszych produktów!

8) AURIGA - Flavo-C serum


Zużyłam jedną z trzech słodkich miniaturek, tego produktu (5ml). O tym kosmetyku pisałam już w zeszłym roku. Nadal uważam, że jest to jedno z lepszych serów z witaminą C, jakie używałam.
Teraz używam produktu z OZ Naturals, który również bardzo lubię, ale resztę miniaturek AURIGA, zużyję z miłą chęcią. Jeżeli chcecie poczytać więcej, na temat tego produktu, to zapraszam do Projektu denko #5 - link i Ulubieńcy roku 2014 - link

9) Organic Rosehip Oil - organiczny olej z dzikiej róży


Uwielbiam! Uwielbiam! Jeden z lepszych olejków regenerujących i odżywczych, które używałam do pielęgnacji mojej cery! Rzadko się zdarza, że udaje mi się zużyć olej do samego końca, ten trzymałam do góry dnem, aby nic nie zostało w opakowaniu. Już wiem, że gdy będę szukała jakiegoś serum do twarzy na noc, to w składzie powinno się znaleźć dużo oleju z dzikiej róży.
O tym jak pięknie regenerował moją cerę i jak radził sobie z drobnymi przebarwieniami potrądzikowymi, pisałam już w ulubieńcach kwietnia i maja 2015 - link
Jeżeli nie zdecyduję się na kolejne opakowanie oleju, to napewno kupię go w innej postaci.

10) Essential Care (Odylique) - Lemon & Tea Tree Facial Wash - żel do mycia twarzy


Ten produkt czekał już tak długo na swoją recenzję, że w miedzy czasie marka zmieniła nazwę :) żel dobrze domywał moją cerę, ale nie uważam, że jest do każdego typu skóry. Już tłumaczę. Konsystencja klasyczna jak w innych produktach myjących, nie pieni się, ale po umyciu twarz jest dobrze oczyszczona. Ze względu na cytrynę i olejek z drzewa herbacianego ma bardzo intensywne działanie i cerom wrażliwym zdecydowanie nie polecałabym tego produktu. Kosmetyk ten natomiast idealnie sprawdzi się u osób z cerą mieszaną i tłustą, ponieważ mamy cudowne uczucie odświeżenia, po jego użyciu.
Dobry produkt, ale nie wiem czy w najbliższym czasie kupię jego duże opakowanie, ponieważ ostatnio moja skóra jest raczej w kierunku wrażliwej i żel Odylique jest dla niej trochę za mocny.

11) Green People - Natural sunscreen - SPF 30 - naturalny krem do ciała z filtrem


Doskonale wiecie, że poszukiwałam kremu z naturalnym filtrem, który nie bieliłby za bardzo skóry i był komfortowy w noszeniu. O tym produkcie wspominałam przy okazji moich ostatnich zakupów kosmetycznych - link.
Co do samego filtra mam trochę mieszane odczucia, ale zaraz Wam wszystko wyjaśnię. Podczas stosowania kremu z Green People moja skóra ani razu się nie poparzyła, dodatkowo opalenizna, którą nabyłam była intensywna i złocista. Trochę na samym początku obawiałam się SPF 30, ponieważ zdecydowanie bardziej satysfakcjonujący dla mnie byłby SPF 50, ale okazało się że ten, który kupiłam był wystarczający. Dodam, że filtr testowałam w ekstremalnych warunkach w Los Angeles, również w słońcu w południe i moja skóra była dobrze ochroniona. Opalenizna świetnie się utrzymuje nawet po kilku tygodniach, także opalanie było stopniowe i bezpieczne.
Co do samego kremu. Konsystencja wydawała się lekka i bardzo "wodnista", tzn. gdy zaczynało się rozprowadzać produkt na skórze, to było wrażenie tępości w konsystencji i po chwili, jakby oddzielała się woda. Jest to bardzo trudne do wyjaśnienia. Filtr lekko bielił i był matowy, dlatego jeżeli spodziewacie się błyszczącej skóry (jak po olejkach do opalania) i podbijającej opaleniznę konsystencji, to ten kosmetyk nie jest dla Was. Nie przepadałam również za jego specyficznym zapachem i tym, że jednak czułam jego warstwę na skórze. Mimo tych dziwnych doznań i tego że skóra była lekko pobielona, to jednak uważam, że to jeden z najlepszych filtrów mineralnych  do ciała z jakimi miałam do czynienia. Należy pamiętać, że nie ma w nim silikonów, a sam fakt użycia filtra mineralnego daje nam informację, że będzie on wyczuwalny na skórze, gdyż on się nie wchłania i działa jako zewnętrzna bariera przeciwsłoneczna.
Dlatego myślę, że do niego jeszcze powrócę w przyszłości.
Mimo, że w opakowaniu zostało jeszcze torochę produktu, to nie zabrałam go ze sobą do domu, ponieważ jego ważność po otwarciu to 6 miesięcy. Kosmetyk jest dosyć wydajny, bo w opakowaniu zostało jeszcze ok. 30% kosmetyku, przy ok. dwóch tygodniach intensywnego używania.
Aha i pamiętajcie, że filtry mineralne są bardziej stabilne niż chemiczne, ale mimo to należy je dokładać podczas opalania, a już tym bardziej po kąpieli w wodzie.

12) Vichy Capital Soleil SPF 50 - krem do ciała z filtrem


Początkowo myślałam, że to ja będę stosowała ten krem z filtrem, ale ostatecznie używał go mój mąż. Ten produkt zawiera filtry chemiczne, więc jeżeli unikacie takich kosmetyków, to nie jest on dla Was. Vichy ma lekką konsystencję, którą bardzo łatwo się rozprowadza na skórze. Produkt wchłania się dosyć szybko i nie pozostawia białej warstwy. Ochrona SPF 50 jest idealna na bardzo mocne słońce. Mąż był bardzo zadowolony z tego kosmetyku i zdecydowanie go poleca.

13) Alterra - szampon do włosów - granat i aloes


Szampon sprawdził się, dobrze domywał włosy, ale nie jest to mój ulubiony produkt. Mam wrażenie, że włosy po nim były suche. Myślę, że nie kupię pełnego opakowania.

14) Alterra - odżywka do włosów - granat i aloes


Kompletnie nie sprawdziła mi się ta odżywka. Niestety włosy po niej był suche i zdecydowanie nie mogę Wam jej polecić.

15) dr Organic - Aloe Vera Body Wash - żel do mycia ciała


Ten żel używał głównie mój mąż, ale pod koniec wyjazdu, gdy wykończyłam wszystkie swoje kosmetyki pod prysznic, również ja z niego korzystałam. Żele z dr Organic nie są dla nas nowością i myślę, że dla Was również. Jest to dobra alternatywa dla drogeryjnych kosmetyków, ale o nietoksycznym składzie. Produkty marki dr Organic są do kupienia w Holland & Barrett.

16) Essential Care (Odylique) - Organic Rose Moisturiser 


Tak jak w przypadku żelu do mycia twarzy, również ten krem zmienił nazwę marki na Odylique. Jest to przyjemny w użytkowaniu bardzo lekki krem. Być może nie sprawdzi się cerom bardzo suchym, ale idealny dla mieszanej w kierunku tłustej. Idealnie sprawdzał się pod makijaż, koił delikatne podrażnienia. Krem ten można stosować również pod oczy, ponieważ ma bardzo lekką konsystencję, ja raczej stosowałam go na całą twarz, ale w razie potrzeby pod oczami również się sprawdza. Ma bardzo przyjemny różany zapach, który może być zbyt mocny dla osób, które nie przepadają za tą nutą zapachową, ale mnie się podobał. Zdecydowanie mogę polecić Wam ten produkt.

17) Benefit Roller Lash - maskara


Jest to jedna z lepszych maskar, które używałam. Idealnie pokrywała moje rzęsy, pogrubiała je i wydłużała. Myślę że oprócz idealnej konsystencji, sekret tkwi w specyficznej silikonowej szczoteczce. Jest ona delikatnie wygięta, a po zewnętrznej stronie łuku włoski są nieco dłuższe, dzięki temu idealnie rozczesują rzęsy. 
Wielka szkoda, że niestety nie ma najlepszego składu. Nie wrócę do niej ponownie, ale naprawdę mnie oczarowała.

A czy Wy używaliście już tych kosmetyków? Jeżeli tak, to podzielcie się z nami Waszymi opiniami w kometarzach pod tym postem. Jestem bardzo ciekawa, czy macie podobne zdanie do mojego. Mam nadzieje, że moje krótkie opinie, były dla Was przydatne.

Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam na mój instagram (@littlegreeneyed) oraz Facebook (link)


piątek, 6 listopada 2015

Co warto wiedzieć przed wyjazdem do USA #2 - ZWIEDZANIE, AMERICAN ENGLISH, SAMOCHÓD, JEDZENIE - #littlegreeneyedwusa


Witajcie,

Dzisiaj zapraszam Was na kolejny post z serii "Wakacje w USA". Jeżeli nie widzieliście poprzedniego, to zapraszam Was tutaj:

Co warto wiedzieć przed wyjazdem do USA - WIZA, JET LAG, PODATKI, ZAKUPY


1) ZWIEDZANIE

NOWY JORK


W tym poście oprócz opisywania po krótce ciekawych miejsc, które warto zobaczyć w Nowym Jorku, chcę Wam zasugerować jak zrobić to w korzystnej cenie.

New York Pass - koniecznie zainteresujcie się tą kartą, jeżeli planujecie intensywne zwiedzanie miasta. Pomoże Wam zaoszczędzić dużo pieniędzy.

Informacje na jej temat znajdziecie tutaj:

https://www.newyorkpass.com/En/?aid=12&gclid=CjwKEAjwzJexBRCa_pGo8IK0ilASJABfGldbA21oI-78mOzv0N12-gN-4G8cYxwZ-k3T0chLuBVPNRoCWk3w_wcB

Adresy Visitor Centres - link. Tutaj też znajdziecie niezbędne informacje o atrakcjach.

Miejsca, które warto zwiedzić:

- Empire State Building - BARDZO POLECAM! kultowe i magiczne miejsce! Najlepszy czas na wejście na dach budynku, to ok. 1-1,5 godziny przed planowanym zachodem słońca





- Skyride - zaraz przy Empire State Building - kompletnie nie rozumiem, jak ludzie mogą za to płacić $40?! (my mieliśmy darmowe wejście) Naszym zdaniem szkoda czasu na tę atrakcję!

- Statua Wolności i wyspa Ellis (wyspa imigrantów) - koniecznie musicie tam popłynąć. My nie weszliśmy na Statuę Wolności, jedynie obeszliśmy ją do okoła, ale jeżeli Was interesuje wejście do środka
, musicie zarezerwować wejście i kupić bilet około trzy miesiące wcześniej.





- MoMA - The Museum of Modern Art - muzeum sztuki współczesnej - bardzo, bardzo Wam polecam! Ciekawe ekspozycje. Moim zdaniem konieczne miejsce do odwiedzenia





- Guggenheim Museum - akurat podczas naszego pobytu
 była zmiana ekspozycji i część muzeum zamknięto, ale widziałam z ukrycia, że nowa ekspozycja będzie ciekawa. Jeżeli interesujecie się sztuką i lubicie architekturę, to warto się tam wybrać.



- Metropolitan Museum - ogromny zbiór sztuki i zabytków. Jeżeli chcecie obejrzeć wszystko dokładnie, to zarezerwujcie sobie dwa tygodnie ;) jest większe niż British Museum, także zaopatrzcie się w dobre obuwie! 




- Top of The Rock - Rockefeller Center - nie zachwycił mnie jak Empire State Building, ale jeżeli macie ochotę na kolejny widok z wieżowca, to warto.





- Memorial 9/11 - pomnik pamięci po ataku na bliźniacze wieże World Trade Center - bardzo przejmujące miejsce. Możecie się również udać do muzeum przy memoriale, ale ja w nim nie byłam (link)






- Central Park - cudowne miejsce na Manhattanie. Jeżeli macie dosyć miejskiego zgiełku, które nigdy nie śpi, to tam znajdziecie spokój. Warto przespacerować się po parku i odwiedzić jego wszystkie części, ponieważ znajdują się tu różne aranżacje przestrzeni. 





Znaleźliśmy również polski pomnik Władysława Jagiełło, który przyleciał do USA w 1939 roku na światową wystawę EXPO.



- 5th Avenue - kultowe miejsce na zakupy. Zdecydowanie polecam sklepy Michael Kors i Kate Spade. Szukajcie marek typowo amerykańskich/nowojorskich, ponieważ ich ceny są znacznie niższe w USA, niż w Europie.



- Lot helikopterem nad Manhattanem - według mnie warto! Jest to atrakcja, która trwa od 10 - 20 min, ale jest niesamowitym przeżyciem! (Bilety do nabycia w punkcie turystycznym)




- Brooklyn Bridge


- Washington - jednodniowa wycieczka do Waszyngtonu, którą możecie kupić w biurze turystycznym



- wodospad Niagara - dwudniowa wycieczka nad wodospad Niagara, którą możecie kupić w biurze turystycznym (nie wykupiliśmy jej z powodu braku czasu)

- autobus do Woodbury Common Premium Outlet - transport do "wioski z outletami", bilety możecie kupić w biurze turystycznym. Nie zachwyciło mnie to miejsce, jeżeli znacie brytyjskie Bicester Village (pisałam o tym tutaj - link), to jest to ten sam typ outletów, tylko w większej skali. Niestety ceny nie były zadowalające, ponieważ spodziewałam się większych obniżek. Dostaniecie tam typowo "outletowe" produkty wypuszczone przez dane marki, które według mnie znacznie różnią się od tych klasycznych sklepowych. Niektóre rzeczy dostaniecie w dobrych cenach, ja kupiłam dwie pary balerin Tory Burch, z których jestem bardzo zadowolona. 





Ale jeżeli nie macie zamiaru zrobić gigantycznych zakupów, to nie wydaje mi się, że opłaca się płacić tak dużo za dojazd ($42 od osoby) do tej wioski outletowej. Nie pojechałabym tam ponownie.

- musicale - niestety nam nie udało się pójść, ale następnym razem musimy się na któryś wybrać, ponieważ oferta jest ogromna (dużo tytułów pokrywa się z londyńskimi)

LOS ANGELES

- Universal Studio - zdecydowanie polecam Wam się tam wybrać, ale nie na zorganizowaną wycieczkę, a samemu, np. wypożyczonym samochodem. Warto tam pojechać w tygodniu (wykluczając piątek), ponieważ jest do dosyć oblegane miejsce i możecie spędzić godziny w kolejkach do atrakcji.



- Hollywood 





- Plaża Venice - najpiękniejsza plaża na jakiej byłam w Los Angeles. Tutaj nagrywano "Słoneczny Patrol"





2) AMERICAN ENGLISH




Jeżeli sądzicie, że mieszkając w Wielkiej Brytanii i opanowując język British English dogadacie się bez problemów z Amerykaninem, to jesteście w wielkim błędzie.
Oczywiście język brytyjski jest bardzo podobny do amerykańskiego, ale oprócz innego akcentu, który będzie dla Was na początku bardzo dziwny (śmieszny), pojawiają się drobne różnice w słownictwie.

Znalazłam dla Was dwie strony, które świetnie opisują te różnice:

https://www.verbling.com/articles/5-biggest-differences-between-speaking-british-english-and-american-english/

http://resources.woodlands-junior.kent.sch.uk/customs/questions/americanbritish.html

Sama przez prawie cały pobyt w Nowym Jorku (tydzień) nie wiedziałam o tym, że nie należy mówić TOILET, lecz RESTROOM. A dodatkowo nie miałam pojęcia, że używanie brytyjskiej wersji może być dla kogoś niezrozumiałe, a nawet wulgarne :)


3) PRAWO JAZDY I WYPOŻYCZENIE SAMOCHODU





W Stanach wszyscy posiadają samochody, nie jest więc w tym nic dziwnego, że turyści je wypożyczają. Dodatkowo nie wiele to kosztuje i bardzo często możecie sobie pozwolić na naprawdę, mówiąc kolokwialnie, "wypasioną furę".

My zdecydowaliśmy się na wypożyczenie samochodu w National Car Rental. Jeżeli poszukujecie konkretnego modelu, to najlepiej zarezerwować go wcześniej, aby mieć pewność, że będzie dostępny w wybranym dniu. Z lotniska w LA jest bezpośredni transport do wypożyczalni samochodów, także bardzo szybko możecie tam dotrzeć specjalnym autobusem.

Samochody najcześciej posiadają automatyczną skrzynię biegów, więc jeżeli takiej nie używaliście, to poproście kogoś z obsługi, aby Wam wyjaśnił. Automatyczna skrzynia biegów jest bardzo intuicyjna i prosta w użytkowaniu, więc nie potrzebujecie doświadczenia, aby móc jeździć samochodem w nią wyposażonym.

Prawo jazdy wyrobione w Unii Europejskiej (my posiadamy brytyjskie) upoważnia do wypożyczenia samochodu i prowadzenie pojazdów po amerykańskich drogach. My w razie czego zabraliśmy ze sobą dodatkowy dokument, który jest wysyłany w Wielkiej Brytanii wraz z prawem jazdy, ale nie był on nam potrzebny. Zawsze jednak można skontaktować się z wypożyczalnią i zapytać się czy dane prawo jazdy jest akceptowane.

Jeżeli potrzebujecie dodatkowe wyposażenie, takie jak fotelik dla dziecka, lub GPS, możecie to wypożyczyć za dodatkową opłatą.

Jeżeli Wasza plaża jest daleko od hotelu lub chcecie zwiedzić okolicę, warto zainteresować się wypożyczeniem samochodu, zwłaszcza, że skala miasta i odległości między miastami, znacznie różnią się od europejskich standardów.

4) JEDZENIE


Niestety jeżeli chodzi o jedzenie, to nie mam dla Was dobrej wiadomości. Jedzenie jest bardzo przetworzone, a do większości produktów jest dodawany syrop kukurydziany, który jest podstawowym słodzikiem w USA. Moja sugestia - unikajcie amerykańskich słodyczy.

O szkodliwości syropu kukurydzianego i innych syropów glukozowo-fruktozowych przeczytacie w wielu miejscach w sieci. Zostały przeprowadzane badania, które potwierdziły że stosowanie tego dodatku jest najczęstszą przyczyną otyłości, ponieważ blokuje on działanie hormonu, który odpowiada za sytość i przez to jesteśmy w stanie zjeść więcej, niż potrzebujemy.



Jeżeli chodzi o jedzenie potraw "na mieście" to unikajcie klasycznych fastfoodów. Szukajcie restauracji, które mają lepszą renomę, tam też jedzenie będzie lepsze gatunkowo.






W Nowym Jorku mogę Wam serdecznie polecić restaurację wegańską - Angelika's Kitchen - link



Oraz miejsce z przepysznymi lodami wegańskimi - Van Leeuwen - link

O tych miejscach wspominała Agnieszka (nissiax83) w swoich filmach na YouTube.







Jeżeli macie ochotę na drinki w pięknym otoczeniu - panorama Nowego Jorku z 44 piętra, to zachęcam Was do udania się do The Skylark - link. Bardzo miła obsługa serwuje pięknie przyrządzone przystawki, koktajle i drinki. A gdy znudzi Wam się patrzenie na miasto (chociaż pewnie nigdy Wam się nie znudzi), to możecie zagrać w bilard z widokiem na Empire State Building.
Pamiętajcie, aby zarezerwować wcześniej stolik! (około dwa tygodnie przed)



W Los Angeles nad oceanem zaraz przy plaży Venice, z czystym sumieniem mogę Wam polecić najlepszego burgera jakiego kiedykolwiek jadłam. Nie jestem wielką fanką tego typu jedzenia, ale czasem można sobie pozwolić na chwilę zapomnienia. Polecam Wam restaurację Lary's (link), która została założona przez kalifornijskiego artystę minimalistę. Oprócz tego, że wnętrze restauracji bardzo odpowiadało moim oczekiwaniom, to burgery, które są tam serwowane, przeszły wszelkie moje oczekiwania. 


Jeżeli tylko będziecie w tych okolicach Los Angeles, to koniecznie tam zajrzyjcie.

Mimo że plaża Venice była przepiękna, to postanowiliśmy sprawdzić również inne miejsca do plażowania, które są polecane. Udaliśmy się na plażę Malibu.
Niestety rozczarowała wielkością i poziomem zanieczyszczenia, ale dzięki temu trafiliśmy na bardzo ciekawą restaurację na molo w Malibu - Malibu Farm - link. Jedzenie, które było tam serwowane jest organiczne. Zdecydowanie koktajle owocowe, soki świeżo-wyciskane skradły nasze serca. Wszystkie potrawy były pięknie serwowane i smakowały wyśmienicie. Ceny nie były zbyt niskie, ale mieliśmy pewność, że potrawy były wykonane z produktów z farm ekologicznych.
Dodatkowym plusem tej restauracji był wystrój. Przepiękny minimalistyczny charakter, widać było wpływ nadoceanicznych trendów - parasole, drewniane stoły, poduszki w pastelowych i granatowych odcieniach, dużo bieli, szarości i granatu. Wszystko wyglądało bardzo schludnie i elegancko, a tym samym dawało poczucie spokoju i wyciszenia. Jeżeli pobędziecie trochę w Stanach, a w szczególności w Kalifornii, to zrozumiecie, że nie wszystkie miejsca są tam projektowane z taką konsekwencją i nie wszędzie jest tak przyjemnie i schludnie. Mam wrażenie, że Amerykanie nie zwracają uwagi na takie szczegóły.
Także serdecznie polecam Wam restauracje na molo w Malibu.




Mam nadzieję, że moje posty o podsumowaniu wyjazdu do USA przypadły Wam do gustu i były dla Was przydatne. Jeżeli tak, to dajcie mi proszę znać w kometarzach. Zachęcam Was również do podania ciekawych miejsc, które Wy zwiedziliście w Stanach, być może przyda się to komuś w planowaniu wakacji. Wszelkie informacje będą przydatne także dla mnie, ponieważ już teraz wiem, że nie jest to ostatnia podróż do tej części świata!

Zapraszam Was również do śledzenia moich profilów na Facebook i Instaramie, na których jestem codziennie:
Facebook - link
Instagram - @littlegreeneyed

Już niedługo pojawi się post z projektem denko z produktami, które wykończyłam podczas urlopu! Sprawdzajcie bloga na bieżąco. Zachęcam Was również do subskrybowania, korzystając z opcji po prawej stronie ekranu (wersja na komputer) - dołączając do obserwatorów mojego bloga :) Dzięki temu nie ominie Was żaden ciekawy temat.

Pozdrawiam Was serdecznie!