środa, 25 listopada 2015

ZAKUPY - nowości - kosmetyki naturalne (nietoksyczne) - LISTOPAD 2015 #1 - zakupy z USA i kosmetyki do pielęgnacji.

Witajcie!

Dzisiaj mam dla Was ogromny post z zakupami kosmetycznymi z ostatnich trzech miesięcy. Znajdą się tutaj kosmetyki, które kupiłam podczas podróży do Stanów, a także te, których poprzedników wykończyłam w ostatnim czasie. Większość z zakupionych kosmetyków już udało mi się przetestować i dzięki temu mogę Wam zrobić ich wstępną krótką recenzję i podzielić się opinią, czy kupiłabym je ponownie. W trakcie pisania posta, uświadomiłam sobie, że jest tego wszystkiego bardzo dużo i mam Wam sporo do opowiedzenia, dlatego postanowiłam rozdzielić ten wpis na dwa.

1) KOSMETYKI Z USA - Tarte, LVX, Schmidt's

Zacznę od kosmetyków, które zakupiłam w Stanach.


Już zapewne poznajecie markę Schmidt's, której dezodorant kupiłam jakiś czas temu. Wtedy wybrałam zapach bergamotki. Miałam dosyć mieszane uczucia co do niego, ponieważ nie zawsze się sprawdzał (testowany latem), ale przez to, że pierwszy raz od dłuższego czasu nie zmagam się z podrażnieniem skóry, zasługę przypisuje właśnie temu dezodorantowi. Zdecydowałam się na kolejny zakup, ponieważ uważam że jest dobry i dodatkowo pielęgnuje wrażliwą skórę. Kosmetyki marki Schmidt's możecie zamówić na etsy.com , ale niestety przesyłka do Europy jest wysoka i przekracza cenę produktu. Zamawiając ją w Stanach zapłaciłam za przesyłkę obu produktów ok. $2,5, także bardzo się to opłacało.


Tym razem wybrałam wersję bezzapachową. W pierwszej kolejności używam produktu w nowym opakowaniu - w sztyfcie. To rozwiązanie miało być prostsze i mniej brudzące. Niestety mam mieszane uczucie na temat tego sposobu aplikacji. Produkt jest bardzo zbrylowany, przez co, gdy zaaplikujecie go bezpośrednio na skórę, to pozostaną na niej grudki. Dlatego i tak musicie skorzystać ze swojej dłoni, aby go rozsmarować. Nie wiem czy aplikacja ze słoiczka przy pomocy szpatułki, nie jest mimo wszystko bardziej wygodna. Formuła słoiczkowa jest również bardziej gładka. Natomiast jest jedna rzecz, która zaskoczyła mnie na plus! Kosmetyk w tej wersji znacznie bardziej sprawdza mi się pod względem ochrony. Na razie nie jestem w stanie stwierdzić, czy właśnie ta różnica w formule ma znaczenie lub brak zapachowych olejków, czy to że zmieniła się pora roku, ale w końcu dezodorant działa nienagannie.
Nie wiem tylko czy drugi produkt w słoiczku zachowa się tak samo, więc jak na razie polecam Wam wersję bezzapachową w sztyfcie! W końcu dezodorant ma chronić przed brzydkim zapachem, a nie musi aplikować się idealnie, to da się przeżyć!


Kolejnym zakupem były lakiery marki LVX, które mają nietoksyczne składy, ale niestety są ciężko dostępne w Europie. Zdecydowałam się na jasny lakier w odcieniu nude (079 - Nu) i ciemną winną czerwień (063 Crimson).








Zobaczcie jak pięknie się prezentują! :)

Jeżeli macie dostęp do tych lakierów, to serdecznie Wam je polecam, ponieważ utrzymują się zaskakująco dobrze, jak na produkty pozbawione toksycznych składów!
U mnie manicure trzyma się do pięciu dni. 
Jeżeli tylko będę miała okazję, to dokupię inne kolory z tej marki. 


Kolejną marką, którą chciałam wypróbować, przy okazji pobytu w USA, jest TARTE.
Firma deklaruje bezpieczne składy i obecność w nich glinki amazońskiej. 
Produkty nie są w pełni naturalne, ale postanowiłam się im przyjrzeć.



W oko wpadł mi bronzer w przepięknym złotym opakowaniu i jestem nim zachwycona. Ma unikalny jasny odcień, dzięki temu idealnie nadaje się do konkurowania jasnej cery.
Trzyma się cały dzień (producent obiecuje wodoodporność - co mnie trochę wystraszyło) i nie powoduje pogorszenia mojej cery, co miało miejsce w przypadku niektórych produktów drogeryjnych i wysokopółkowych, które używałam do konturowania.


Opakowanie oprócz tego, że jest piękne, jest również poręczne. Serdecznie Wam go polecam.


Kolejnym produktem, który zwrócił moją uwagę, jest kredka do brwi. Zapewne wiecie, że moją ukochaną jest Soap&Glory. Na szczęście udało mi się znaleźć produkt w podobnym opakowaniu marki Tarte. Jeszcze jej nie próbowałam, ale zapowiada się obiecująco! Dam Wam znać, gdy tylko zacznę jej używać! 



2) KOSMETYKI PIELĘGNACYJNE

Teraz przejdźmy do kosmetyków pielęgnacyjnych, które pojawiły się w mojej kosmetyczce.



Zacznę od czegoś co kosmetykami nie jest, ale w poprzednim poście o zakupach obiecałam Wam, że opowiem o wrażeniach z używania naturalnych produktów higienicznych Organyc. Poprzednie opakowanie tamponów bardzo dobrze mi się sprawdziło, dlatego postanowiłam kupić je ponownie, a także inne produkty tej marki. 
Zdecydowanie mogę Wam je polecić, zwłaszcza gdy macie bardzo delikatną skórę. Właściwie, nikt nie powinien w tej strefie używać produktów chemicznych, czyli np. wkładek z dodatkami zapachowymi. Weźcie to pod uwagę, przy kolejnym zakupie!
Udało mi się również znaleźć chusteczki odświeżające o dobrym składzie. Bardzo dużym plusem jest to, że są dobrze nasączone. 
Zdecydowanie mogę Wam polecić tę markę. Ja swój zestaw zakupiłam na stronie naturisimo.com 
Jeżeli wiecie, gdzie można dostać te produkty stacjonarnie, lub znacie jakieś ich zamienniki, to napiszcie proszę w komentarzu pod postem!


Przy okazji ostatnich zakupów w TK Maxx trafiłam na dwa żele/mydła pod prysznic. 
Jeden bardzo drogiej marki Cowshed - zawsze chciałam go wypróbować, a tym razem udało mi się go upolować za pół ceny. Drugi to mydło w płynie marki dr Bronner's.
Na razie wypróbowałam jedynie Cowshed i powiem szczerze, że mam mieszane uczucia. Na pewno jest bardzo wydajny, ale ma mocny zapach. Trochę mnie to rozczarowało, zwłaszcza, że marka uchodzi za bardziej naturalną. Osobiście nie widzę w nim nic nadzwyczajnego i myślę, że nie skuszę się na niego ponownie. Oczywiście zakupiony produkt zużyję, ale nie wydaje mi się, aby był wart swojej pełnej ceny.



Kolejne dwa produkty bardzo mnie zachwyciły, a dodatkowo uradował mnie fakt, że są łatwo dostępne w moim pobliskim sklepie, w którym robię zakupy spożywcze. Markę Weleda dostaniecie na wielu stronach sprzedających kosmetyki naturalne, ale również w Waitroise. 
Oczywiście, jak to na mnie przystało zainteresowałam się kosmetykami dedykowanymi dzieciom. Sprawdziłam składy i bardzo przypadły mi do gustu.
Najpierw zakupiłam balsam, który ma bardzo ziołowy zapach. Na samym początku myślałam, że będzie tak lekki jak balsam z Baby Dream, ale jest bardziej ciężki i pozostawia lekko oleistą warstwę, która po kilku minutach się wchłania.
Drugim produktem jest oliwka, która ma krótki skład i opiera się w większości na oleju sezamowym. Jest cudowna i praktycznie nie ma zapachu. Jest poważną konkurencją dla produktów, które zazwyczaj kupuję w Rossmann. Ceny są wyższe, ale te produkty są dla mnie dużo łatwiej dostępne w UK. 
Jeżeli miałabym teraz wybrać jeden spośród tych, to serdecznie polecam oliwkę! Ma świetną konsystencję i idealnie nawilża/natłuszcza ciało, dodatkowym plusem jest błyskawiczna aplikacja na mokrą skórę pod prysznicem!



Czytałam ostatnio dużo na temat szkodliwego działania fluoru na organizm oraz o niebezpiecznych składnikach w pastach do zębów. Pomyślałam wiec, że to dobry moment, aby wypróbować coś naturalnego. W moje ręce wpadły pasty marki Weleda (solna) oraz Green People.
Na razie testuję tę pierwszą. Smak... och ciężko było mi się przestawić na słoną pastę, po ciągłym stosowaniu kosmetyków dosładzanych, ale po kilku dniach udało mi się opanować odruch wymiotny. Teraz smak i zapach kompletnie nie ma dla mnie znaczenia. Mam bardzo słabe jasne szkliwo i dodatkowo wrażliwe dziąsła. Moje zęby reagowały na ciepłe oraz zimne pokarmy i napoje. Wierzcie mi, było to bardzo uciążliwe. Po ok. trzech tygodniach stosowania pasty Weleda stwierdzam, że zęby są białe i bardzo błyszczące. Oddech jest tak samo świeży, jak w przypadku past chemicznych. Posmak po umyciu zębu szybko mija, a moje dziąsła kompletnie nie są wrażliwe na ciepło i zimno. Efekt jak po chemicznej paście Blanx! Czyli może będzie dobrze? Nie chcę wydawać jeszcze ostatecznej opinii, ponieważ mogłabym to zrobić dopiero za jakiś czas po konsultacji dentystycznej, także dam Wam znać co na to powie mój dentysta.
Jestem również bardzo ciekawa miętowej wersji pasty Green People. Zobaczymy czy naturalne pasty zagoszczą u mnie na stałe ;)



Kolejne dwa "kosmetyki", powinnam raczej powiedzieć półprodukty kosmetyczne, przyleciały do mnie z Polski. Na stronie Biochemia Urody zamówiłam tym razem jedynie potrójny żel hialuronowy 1,5% oraz olej z pestek malin.

Żel hialuronowy stosuję jako serum intensywnie nawilżające pod oleje - rano i wieczorem.
Jest bardzo dobry i szybko pomógł mi się pozbyć wrażliwości skóry i suchych skórek, po rozpoczęciu sezonu grzewczego. Pamiętajcie tylko, aby zastosować po nim jakiś olej lub krem, ponieważ w przeciwnym razie zadziała odwrotnie i Wasza skóra może się odwodnić.

Olej z pestek malin jest moim olejem "dziennym". Stosuję go ostatnio zamiast kremu na dzień - pod makijaż. Idealnie trzyma się na nim podkład Kjaer Weis, ale również podkład mineralny Lili Lolo.
Ten olej ma właściwości silikonu, skóra po jego zastosowaniu w połączeniu z naturalnym podkładem wygląda jak po Photoshopie! Pory są wygładzone, a cera wydaje się idealnie gładka.
Dodatkowo olej z pestek malin ma właściwości regulujące, więc pomoże zarówno skórze suchej jak i tłustej! Cudowny kosmetyk i moje odkrycie ostatnich tygodni.
Jeszcze jedna właściwość tego oleju przyciągnęła moją uwagę, a mianowicie jest on dobrym naturalnym filtrem przeciwsłonecznym! Znalazłam informacje, że olej ten ma filtr wysokości ok. SPF 30-50. Jestem nim zachwycona, a niewysoka cena zachęca do wypróbowania. Serdecznie Wam go polecam!



Skończył się mój kosmetyk do demakijażu z Clinique i tym razem postanowiłam zainteresować się czymś bardziej naturalnym. Wiele osób do demakijażu stosuje naturalne oleje. Postanowiłam wypróbować taki, który będzie miał lekką konsystencję i kupiłam olej jojoba. Ze względu na to, że potrzebowałam go od zaraz, więc na zakupy wybrałam się do Holland&Barrett. Konkretnie mój olej był bardzo drogi, dlatego Wam polecam poszukanie jakiegoś na stronach z półproduktami lub ebay, tam za ok. 100ml zapłacicie nie więcej niż £7.
Ja kupiłam olej australijski, dodatkowo ma przepiękne opakowanie (prawdopodobnie ono również przyczyniło się do jego zakupu ;) )
Olej jojoba bardzo dobrze domywa makijaż, zmywam go z twarzy ściereczką muślinową, a okolice oczu, zwilżonym wacikiem. Na samym końcu domywam skórę mydłem Aleppo. 
Bardzo polecam Wam ten sposób demakijażu, w szczególności osobom o wrażliwej cerze.



Ostatnim zakupem kosmetyków pielęgnacyjnych jest zestaw mini-produktów Antipodes.
Uwielbiam maskę Aurora tej marki i tym razem skusiłam się na krem na dzień Vanilla Pod oraz serum olejowe Devine Face Oil - które ma w składzie olej avocado i olej z dzikiej róży, który uwielbiam! Na razie oba produkty czekają w kolejce, aż wykończę obecne kosmetyki, ale na pewno ich recenzja pojawi się na blogu.



Być może te zakupy mogą wydać Wam się spore, ale były one zrobione w przeciągu trzech miesięcy i tak się złożyło, że wiele produktów skończyło się w jednym czasie, więc musiałam poszukać ich zamienników. 
Skorzystałam również z promocji na stronach z naturalnymi kosmetykami i gdy tylko o nich wiem, to od razu wrzucam informację na moim Instagramie (@littlegreeneyed) i Facebooku (link), także zapraszam do odwiedzania tych miejsc.

Mam nadzieję, że podobały Wam się moje zakupy, w kolejnym poście zapraszam do listy zakupów naturalnych kosmetyków do makijażu. 

Jeżeli znacie te, które Wam dzisiaj przedstawiłam, to serdecznie zapraszam do komentowania pod tym postem! Każda Wasza uwaga może być cenna dla mnie jak i dla moich czytelników.

Pozdrawiam Was serdecznie i niebawem zapraszam do kolejnych wpisów!



2 komentarze: